Naprotechnologia a in vitro

Wczoraj miałam okazję uczestniczyć w spotkaniu z Joanną Najfeld-publicystką i redaktorką katolicką, szczególnie mocno zaangażowaną w działalność pro-live. Wstrząsnęły mna statystyki oraz fakty podawane odnośnie metody sztucznego zapładniania kobiet metodą in vitro. Niby wiele na ten temat wiedziałam, ale tak dosadnie i bez ogródek nikt jeszcze nie wypowiadał się o in vitro. Wiedziałam, że wiele żywych ukształtowanych z pełnym kodem genetycznym dzieci ginie podczas jednej takiej próby, ale że w ilości ok. kilkunastu ( do 20) tego nie byłam świadoma.
Jedyną nadzieją w tych krwawych statystykach bylo to, iż jest nauka, która od 30 lat się rozwija-naprotechnologia, którą zapoczątkował ponad 30 lat temu prof. Thomas W. Hilgers z Omaha, Nebraska, USA. Polega ona na LECZENIU niepłodności u par z problemem, a nie na bezosobowym traktowaniu kobiet i mężczyzn i sprowadzaniu ich do roli obiektów. Mężczyzny-dawcy nasienia w warunkach urągających godności przyszłego ojca ( w kabinie z pornografią onanizują się, żeby wstrzelić w plastikowy pojemnik nasienie-i tu ich rola ojca się kończy), a kobiety jako organizmu, w który trzeba wszczepić zapłodnione komórki, przedtem zaś naszpikować ją do granic mozliwości chemią, żeby wytworzyła jak najwięcej jajeczek, które lekarz pobierze. Zastanawiam się, gdzie jest leczenie? Bo z leczeniem nie ma to nic wspólnego. Jest tylko hurt zapłodnień-w wiekszości nieudanych. Za niebagatelną kasę bo do ok. 15 tys.zł za jedno zaplodnienie, gdzie faktyczna suma po odjęciu kosztów wynosi ok. 300 Dol.!
Nie dziwi fakt, że in vitro trzyma się pazurami, bo któż zrezygnowałby z żyły złota, którą dostarczają zrozpaczeni brakiem dziecka zdesperowani rodzice?
Naprotechnologia depcze po piętach in vitro, więc jest szczególnie niewygodna dla lobby farmaceutycznego i lekarzy tzw. "wybitnych specjalistów", którzy trzymają się tej forsy. Od kilku ok. 2006 roku naprotechnologia uzyskała ok. 40 % wskaźnik udanych ciąż w trakcie leczenia w ciągu roku. Za kasę niewyobrażalnie mniejszą, a przede wszystkim bez efektów ubocznych w postaci zabitych zarodkow ludzkich i obciążenia kobiety chemią.

Czekam na odpowiedź Pani Joanny Najfeld, poprosiłam ją o strony internetowe dot. naprotechnologii i o wykaz lekarzy zajmujących się ta dziedzina nauki w Polsce. Są to lekarze, a nie rzeźnicy i weterynarze. Wstawię to niebawem na stronkę.
Byłoby ciekawie, gdyby odezwały się pary, które leczyły sie u naprotechnologa.

Posted in Etykiety: , , |

11 komentarze:

  1. Anonimowy Says:

    zerknij na stronę wwww.dwiekreski.pl.
    podobno spece od napro przyjmują w bielsku-białej.

  2. Anonimowy Says:

    Co Ty opowiadasz? "Wiedziałam, że wiele żywych ukształtowanych z pełnym kodem genetycznym dzieci ginie podczas jednej takiej próby" ??????? to nie są jeszcze żywe dzieci! gdyby tak było to trzeba by było kamieniować kobiety u których te "żywe dzieci" się nie zagnieździły! To ciągle dopiero połączenie komórek mające szansę na rozwiniecie się w człowieka ;/

    ale pranie mózgu ;/

  3. fasolik Says:

    życie zaczyna się w momencie, kiedy połaczą się dwie komórki-męska i żeńska. Już w tym momencie otrzymałaś/eś pełny kod genetyczny, niepowtarzalny i unikalny. Tylko Twój. Ja nie potepiam tych kobiet, które zdecydowały się na in vitro, często same nie mają nawet świadomości, co tak naprawdę się dzieje podczas zabiegu. Każda normalna kobieta pragnie dziecka i chce je urodzić. Nie jestem od osądzania. Uświadamiam tylko, jak to wygląda i że jest alternatywa bez zabijania...

  4. Anonimowy Says:

    Odkryłam dzisiaj tego bloga po wczorajszym pobycie na prawiejakmama.

    I nie wiem czy będę dalej czytać.
    Ten pierwszy przeczytany wpis mnie zniesmaczył bardzo. Zadaj sobie trud zapoznania się z procedurami in vitro a później potępiaj i krytykuj krzycząc o mordowaniu. Bo mnie już od tego niedobrze jest.

    Odniosę się merytorycznie, jako że emocje we mnie buzują z góry przepraszam za możliwą uszczypliwość.

    "Wiedziałam, że wiele żywych ukształtowanych z pełnym kodem genetycznym dzieci ginie podczas jednej takiej próby, ale że w ilości ok. kilkunastu ( do 20) tego nie byłam świadoma."
    Podczas próby czego ginie? Zapłodnienia? - to nie dzieci wówczas, bowiem nie ma zapłodnienia, połączenia się dwóch komórek, otrzymania pełnego kodu genetycznego, niepowtarzalnego i unikalnego (posłużę się Twoją terminologią)
    Ginie po zapłodnieniu a przed transferem? Owszem, część ginie. Tak jak w organizmie kobiety zapłodnione jajeczko ginie, tak samo na szalce Petriego takie przypadki się zdarzają.
    Ginie po transferze, a więc po podaniu do macicy? Owszem - tak jak ginie spora część naturalnie poczętych dzieci - brak implantacji albo wczesne poronienie. Wydawać się może że przy in vitro jest więcej tych zakończonych niepomyślnie prób niż przy poczynaniu dziecka we własnej alkowie. Ale to tylko złudzenie. Przy próbach naturalnych często kobieta nie wie że doszło do zapłodnienia a miesiączka nie jest zwykłą miesiączką a poronieniem. Przy in vitro ZAWSZE jest świadomość iż podano jeden-trzy zarodki (tyle się podaje w Polsce)
    i następuje nerwowe dwutygodniowe oczekiwanie czy i ile postanowi zostać w macicy na następne 8 miesięcy.

    cdn

  5. Anonimowy Says:

    cd.
    "Polega ona na LECZENIU niepłodności u par z problemem, a nie na bezosobowym traktowaniu kobiet i mężczyzn i sprowadzaniu ich do roli obiektów."
    In vitro ma za zadanie leczyć z niepłodności, nie przyczyn niepłodności! Lekarstwem na niepłodność jest dziecko.
    Owszem, uważam że naprotechnologia może wnieść sporo dobrego ale stawianie jej w rzędzie z in vitro lub wywyższanie jako metody uważam za nadużycie. Przy pojedynczych plemnikach lub ich złej morfologii żadna naprotechnologia nie pomoże.
    To samo przy braku lub niedrożności jajowodów, szczątkowym posiadaniu jajnika (przyczyny takiego stanu - ciąża pozamaciczna, endometrioza). Naprotechnologia magicznie nie połączy plemnika z jajeczkiem, magicznie nie przetransportuje jajeczka z jajnika do macicy przy braku jajowodu.

    "Mężczyzny-dawcy nasienia w warunkach urągających godności przyszłego ojca ( w kabinie z pornografią onanizują się, żeby wstrzelić w plastikowy pojemnik nasienie-i tu ich rola ojca się kończy)"
    Nie w kabinie a w pokoju. Nikt nie każe mężczyźnie zaglądać do gazetek i włączać filmu. To raz. Dwa - rola ojca się ZACZYNA. Myślisz że pary decydujące się na in vitro, po wielu latach walki, wielu kryzysach, nieprzespanych i przepłakanych nocach się rozstają po tym jak facet ordynarnie mówiąc się spuści do plastikowego kubka?
    Litości, używanie mózgu nie boli. Zamiast bezkrytycznie przyjmować wszystko rusz mózgiem. Naprawdę to tak wygląda? To w takim razie po prawomocnym orzeczeniu przez sąd przysposobienia dziecka rola ojca się kończy.... Analogicznie do roli in vitrowego taty.
    "...a kobiety jako organizmu, w który trzeba wszczepić zapłodnione komórki, przedtem zaś naszpikować ją do granic mozliwości chemią, żeby wytworzyła jak najwięcej jajeczek, które lekarz pobierze."
    Nie do granic możliwości. Owszem są kliniki i kliniki. Jak domy dziecka i domy dziecka.
    I nie jak najwięcej. Przykład z mojego własnego podwórka - komórek jajowych wyhodowano i pobrano mi 8. 3 były felerne - uszkodzone, nie dojrzałe i nie zakwalifikowały się w ogóle do zapłodnienia. Czyli de facto zapłodniono 5. Jedna po zapłodnieniu w ogóle się nie rozwijała. Czyli z opcji ginie kilkanaście (ok 20)dzieci doszliśmy do opcji że uzyskano 5 komórek jajowych i 4 zarodki.
    Gdzie te co miały zginąć? Owszem są kliniki gdzie się stymuluje kobiety bez opamiętania i w efekcie otrzymuje kilkanaście zarodków. Ale to nie powód by w czambuł potępiać in vitro i głosić nieprawdziwe historie że tak wygląda procedura in vitro. To że jest praktykowany gdzieniegdzie handel organami nie oznacza że transplantologia jest zła.
    "Zastanawiam się, gdzie jest leczenie? Bo z leczeniem nie ma to nic wspólnego. Jest tylko hurt zapłodnień-w wiekszości nieudanych."
    Lekarstwem na niepłodność jest dziecko. Skuteczność metody in vitro 25-40%. Naprawdę tak mało? To oznacza iż w ciągu roku para powinna doczekać się potomka, zakładając dwie pełne procedury i wykorzystanie zamrożonych zarodków.
    To tak mało? Przyjmuje się, że zdrowa, współżyjąca regularnie para powinna doczekać się ciąży w ciągu roku. Widać analogię?
    "Za niebagatelną kasę bo do ok. 15 tys.zł za jedno zaplodnienie, gdzie faktyczna suma po odjęciu kosztów wynosi ok. 300 Dol.! "
    I co z tego - to otwórz darmową klinikę. Nie wiem co ma argument finansowy do rzeczy przy tym piętnowaniu in vitro.
    "Nie dziwi fakt, że in vitro trzyma się pazurami, bo któż zrezygnowałby z żyły złota, którą dostarczają zrozpaczeni brakiem dziecka zdesperowani rodzice?"
    Mówię po raz kolejny - naprotechnologia może być pomocna, ale nie rozwiąże w cudowny sposób wszystkich problemów.

    Może warto poczytać na temat na który się pisze z taką zażartością i misją krzewienia prawdy. Nic nie jest czarne lub białe.

    Owszem in vitro to duże obciążenie dla organizmu kobiety. Owszem są kliniki gdzie się podchodzi to tego w sposób taśmowy i rutynowy, zbyt pochopnie niektórzy lekarze proponują to rozwiązanie.
    Ale różnicą jest zwracanie uwagi na nadużycia a piętnowanie samej procedury jako takiej.

  6. Anonimowy Says:

    "Polega ona na LECZENIU niepłodności u par z problemem, a nie na bezosobowym traktowaniu kobiet i mężczyzn i sprowadzaniu ich do roli obiektów."
    In vitro ma za zadanie leczyć z niepłodności, nie przyczyn niepłodności! Lekarstwem na niepłodność jest dziecko.
    Owszem, uważam że naprotechnologia może wnieść sporo dobrego ale stawianie jej w rzędzie z in vitro lub wywyższanie jako metody uważam za nadużycie. Przy pojedynczych plemnikach lub ich złej morfologii żadna naprotechnologia nie pomoże.
    To samo przy braku lub niedrożności jajowodów, szczątkowym posiadaniu jajnika (przyczyny takiego stanu - ciąża pozamaciczna, endometrioza). Naprotechnologia magicznie nie połączy plemnika z jajeczkiem, magicznie nie przetransportuje jajeczka z jajnika do macicy przy braku jajowodu.

    "Mężczyzny-dawcy nasienia w warunkach urągających godności przyszłego ojca ( w kabinie z pornografią onanizują się, żeby wstrzelić w plastikowy pojemnik nasienie-i tu ich rola ojca się kończy)"
    Nie w kabinie a w pokoju. Nikt nie każe mężczyźnie zaglądać do gazetek i włączać filmu. To raz. Dwa - rola ojca się ZACZYNA. Myślisz że pary decydujące się na in vitro, po wielu latach walki, wielu kryzysach, nieprzespanych i przepłakanych nocach się rozstają po tym jak facet ordynarnie mówiąc się spuści do plastikowego kubka?
    Litości, używanie mózgu nie boli. Zamiast bezkrytycznie przyjmować wszystko rusz mózgiem. Naprawdę to tak wygląda? To w takim razie po prawomocnym orzeczeniu przez sąd przysposobienia dziecka rola ojca się kończy.... Analogicznie do roli in vitrowego taty.
    "...a kobiety jako organizmu, w który trzeba wszczepić zapłodnione komórki, przedtem zaś naszpikować ją do granic mozliwości chemią, żeby wytworzyła jak najwięcej jajeczek, które lekarz pobierze."
    Nie do granic możliwości. Owszem są kliniki i kliniki. Jak domy dziecka i domy dziecka.
    I nie jak najwięcej. Przykład z mojego własnego podwórka - komórek jajowych wyhodowano i pobrano mi 8. 3 były felerne - uszkodzone, nie dojrzałe i nie zakwalifikowały się w ogóle do zapłodnienia. Czyli de facto zapłodniono 5. Jedna po zapłodnieniu w ogóle się nie rozwijała. Czyli z opcji ginie kilkanaście (ok 20)dzieci doszliśmy do opcji że uzyskano 5 komórek jajowych i 4 zarodki.
    Gdzie te co miały zginąć? Owszem są kliniki gdzie się stymuluje kobiety bez opamiętania i w efekcie otrzymuje kilkanaście zarodków. Ale to nie powód by w czambuł potępiać in vitro i głosić nieprawdziwe historie że tak wygląda procedura in vitro. To że jest praktykowany gdzieniegdzie handel organami nie oznacza że transplantologia jest zła.
    "Zastanawiam się, gdzie jest leczenie? Bo z leczeniem nie ma to nic wspólnego. Jest tylko hurt zapłodnień-w wiekszości nieudanych."
    Lekarstwem na niepłodność jest dziecko. Skuteczność metody in vitro 25-40%. Naprawdę tak mało? To oznacza iż w ciągu roku para powinna doczekać się potomka, zakładając dwie pełne procedury i wykorzystanie zamrożonych zarodków.
    To tak mało? Przyjmuje się, że zdrowa, współżyjąca regularnie para powinna doczekać się ciąży w ciągu roku. Widać analogię?
    "Za niebagatelną kasę bo do ok. 15 tys.zł za jedno zaplodnienie, gdzie faktyczna suma po odjęciu kosztów wynosi ok. 300 Dol.! "
    I co z tego - to otwórz darmową klinikę. Nie wiem co ma argument finansowy do rzeczy przy tym piętnowaniu in vitro.
    "Nie dziwi fakt, że in vitro trzyma się pazurami, bo któż zrezygnowałby z żyły złota, którą dostarczają zrozpaczeni brakiem dziecka zdesperowani rodzice?"
    Mówię po raz kolejny - naprotechnologia może być pomocna, ale nie rozwiąże w cudowny sposób wszystkich problemów.

    Może warto poczytać na temat na który się pisze z taką zażartością i misją krzewienia prawdy. Nic nie jest czarne lub białe.

    Owszem in vitro to duże obciążenie dla organizmu kobiety. Owszem są kliniki gdzie się podchodzi to tego w sposób taśmowy i rutynowy, zbyt pochopnie niektórzy lekarze proponują to rozwiązanie.
    Ale różnicą jest zwracanie uwagi na nadużycia a piętnowanie samej procedury jako takiej.

  7. Anonimowy Says:

    Bardzo umniejszasz role ojca, tak samo można powiedzieć, ze ojciec odbył stosunek i na tym jego rola się kończy!

    A poza tym opracowano metodę pobierania nasienia nie będącą sprzeczna z religią - odbywa się stosunek małżeński w dziurawej prezerwatywie - antykoncepcji brak, a materiał do badań jest.

  8. Anonimowy Says:

    Strasznie nawiedzone i jednostronne te artykuly o in vitro :(:( szkoda
    Mam niedrozne jajowody i in vitro jest dla mnie jedyna szansa na ciaze. Zadne naprotechnologie nic nie wskoraja w takim przypadku. I przepraszam, bardzo ale nie czuje sie morderczynia zarodkow, problemem jest raczej niedobor zarodkow, niz ich nadmiar, kazdy zarodek to skarb dla pary.Dwa zarodki czekaja na mnie w azocie i niedlugo wrocam po nie z nadzieja na siostre lub brata dla mojego malucha.Jesli kosciol nas odrzuca, to trudno obejdziemy sie bez Niego, kiedys palono na stosach czarownice, obecnie wznosi sie slowne stosy dla mam in vitro...

  9. fasolik Says:

    Łatwo mi pisać, bo mam swoje biologiczne dzieci, jednak już nigdy nie będę matką "rodzicielką" i potrafię wczuc się w sytuację matek pragnących dzieci. Moje pragnienie przeżycia macierzyństwa spełniło się poprzez pokochanie Olisia. Myślę, ze dla wielu par nie mogących mieć dzieci jest to piękne spełnienie misji rodzicielstwa. Niekoniecznie musimy mieć wszystko, czego chcemy, a zwłaszcza za cenę życia tych nienarodzonych dzieci. Ciekawy film nakręcił Leszek Dokowicz pt. Syndrom. Polecam.

  10. Anonimowy Says:

    Niestety zmartwie cię, ale nie potrafisz wczuć się w rolę kobiet które nie mogą mieć dzieci bo masz już własne rodzone, a kobiecie która nie rodziła ciężko jest oszukać organizm który w podświadomości pragnie nosić pod sercem i dać nowe życie, owszem adopcja jest spełnieniem sie jako rodzica ale nie daje naturze tego co potrzebuje, wiem gdyż sami z mężem nie możemy mieć dzieci i też adoptowaliśmy małą fasolke która teraz ma 2 latka i 2 miesiące(chodzi mi o dziecko z FAS).Jest dla nas całym światem i czuje jak by była z nami od zawsze, ale zostanie żal na widok kobiety w ciąży, dlaczego akurat ja nie moge a ona tak.pozdrawiam Kasia

  11. Anonimowy Says:

    Niestety zmartwie cię, ale nie potrafisz wczuć się w rolę kobiet które nie mogą mieć dzieci bo masz już własne rodzone, a kobiecie która nie rodziła ciężko jest oszukać organizm który w podświadomości pragnie nosić pod sercem i dać nowe życie, owszem adopcja jest spełnieniem sie jako rodzica ale nie daje naturze tego co potrzebuje, wiem gdyż sami z mężem nie możemy mieć dzieci i też adoptowaliśmy małą fasolke która teraz ma 2 latka i 2 miesiące(chodzi mi o dziecko z FAS).Jest dla nas całym światem i czuje jak by była z nami od zawsze, ale zostanie żal na widok kobiety w ciąży, dlaczego akurat ja nie moge a ona tak.pozdrawiam Kasia